Dziesiątego dnia po owej niedoszłej schadzce z Michałem, Warszulka, w południowych, wolniejszych od roboty godzinach, weszła do izby folwarcznej w Potyłcie, gdzie gospodyni, pani Marcela, miesiła pszenne ciasto, przeznaczone dla dworu.
— Proszę ja do Gaczan — rzekła dziewczyna — mówić mnie trzeba z panami.
Gospodyni zebrała lepkie, białe ciasto z palców obu rąk, chlapnęła niem do dzieży i, przetarłszy pobieżnie ręce o fartuch, ujęła się pod boki:
— A tobie jaka potrzeba, Warszulko?
Dziewczyna milczała, wyskubując węzełek z grubego samodziału swej spódnicy.
— Może ty chcesz za służbę podziękować?
— Musi przyjdzie się dziękować...
— Jakaż tobie tu krzywda? — zapytała Marcela głosem nieco rozżalonym.
— Krzywdy niema — odrzekła Warszulka.
I pocałowała gospodynię w obnażony łokieć, ze względu, że ręce jej oblepione były ciastem; Marcela z tegoż powodu niezgrabnie ujęła za szyję dziewczynę muskularnem ramieniem i pocałowała we włosy.
— Tak mów: za mąż ty idziesz?
— Gdzie mnie...