— Parkan przecie na wiosnę poprawiany — bronił się Pucewicz — a po dyabła was czterech siedzi w sadzie, z babami i dziećmi, kiedy nie pilnujecie?
— Narod tut chitry! — skarżyły się chytrzejsze napewno burlaki.
Gdy służący, Pypka, oznajmił, że Warszulka z Potyłty przyszła do panicza, Stanisław zadziwił się nieco i przez chwilę zwlekał z odpowiedzią:
— Niech idzie do sadu. Zaraz tam przyjdę.
Warszulka obeszła dwór, który pogrążony był w sadzie. Podjazd frontowy i trawnik przed nim miały niby zarysy parkowe, ale właściwie były tylko wykrojone z ogrodu owocowego z dodaniem pewnej ilości krzewów ozdobnych. Za to cały ogród, owocowo-spacerowy, ujęty był w ramę wspaniałych lip w dwa rzędy sadzonych, miejsce okólnej przechadzki.
Dzierżawcy mieli słuszność, że dostać się do ogrodu było łatwo; skoczyć tylko lub przeleźć przez suchy rów, pociągnięty od zewnątrz wzdłuż alei lipowych. Z jednej tylko strony od pola i z drugiej od okólnika były kawałki starych parkanów i sztachet.
Ale burłaki kłamały w żywe oczy, twierdząc, że mało na drzewach owoców. Gięły się jabłonie i grusze od obfitości twardych jeszcze, zimowych gatunków. Wcześniejsze wiśnie były z drzew obrane, ale późne, te »ekonomskie«, używane na soki i konfitury stroiły wodzi nabrzmiałych jagód cały gaik przyległy do tyłów dworu, wyglądały zaś tak smacznie i świeżo, że godne były zaiste pańskiego podniebienia. Dróżki po sadzie, kręte i jakby przez kaprys przyrody wyznaczone, biegły między żywopłotami z agrestu i porzeczek; krzaki te, oddawszy już swój plon, wybujały w liście nieprzejrzanej gęstwiny; w niektórych tylko można było jeszcze wyśledzić rzadkie jagody porzeczkowe, lub wielki, kosmaty agrest, pełen wonnego cukru. W najbujniejszych kryła się czarna porzeczka, o smaku ostrym i sfermentowanym, teraz właśnie dojrzewająca. Gdzieindziej ciągnęła oczy kwatera malinowa, sążniowego
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/206
Ta strona została skorygowana.
— 189 —