Warszulka schyliła się znowu do ręki Stanisława, ten znowu się z nią certował. Zapłonęła nagle w oczach gorącem pragnieniem i wykrztusiła trudno:
— Jeśli już panicz dobry taki, powiedz mnie, czy niewiadomo jemu o Jużynckim paniczu, kiedy powróci?
— A nie wiem. — — On polował pod Kupiszkami i zdaje się, jeszcze dalej zajechał — on uczy się w takiej wyższej szkole — — rok jemu jeszcze tej szkoły, potem on do nas może i powracać nie będzie. Miasta lubi, kolej żelazną...
Warszulka piła każde słowo o Michale otwartemi namiętnie ustami. Gdy Stanisław przestał mówić, otwierała jeszcze usta, głodne — wreszcie wyjąkała prawie szeptem:
— A on i w mieście potrzebuje... służącej.
— Co ty, Warszulko? I nie myśl o tem! Gdzież jemu w mieście taka, jak ty, służąca, lat ośmnaście! I nie myśl! — — nie gub siebie, pozostawaj uczciwie przy wiejskiej robocie. — — —
Patrzył na nią troskliwie i trochę gniewnie. Dziewczyna była zupełnie oczarowana, w mocy Rajeckiego. Od niego tylko zależał jej los i przyszłość. — — —
Wtem zaturkotało coś za dworem od strony podjazdu. Zajrzeli oboje. — Męska zgrabna postać już skoczyła na ganek i znikła we drzwiach. Ale tarantas objeżdżał wolno trawnik — tarantas Jużyncki.
— Ot masz, przyjechał — rzekł Stanisław szorstko, pół nadąsany, pół wesoły.
— Zdrów i żyw! dzięki Bogu! krzyknęła prawie Warszulka i załamała dłonie.
Pucewicz przyglądał się jej jeszcze przez chwilę. Wreszcie rzekł:
— Zostań tu trochę. — — Ot podjedz sobie wisien.
Głośniej zawołał do krążącego opodal burłaka, dozorcy sadu:
— Nie broncie wisien dziewczynie!
Michał ogorzały, jak żołnierz po manewrach, wychudzony, ale zdrowo i zawadyacko wyglądający, wtargnął do dworu i już opowiadał o swych łowieckich zdobyczach panu Leonardowi, który patrzył na niego przez kłęby dymu, mrużąc zagadkowo oczy.
— Nic podobnego do tej Szepety niema chyba na świecie, przynajmniej w Europie! Cały kraj mchów i trzęsawisk, zaludniony wszystkimi gatunkami ptaków, o jakich się tylko u nas słyszało. Pardw tam tyle, ile tutaj naprzykład wron przed słotą! — Pozwoliłem sobie przy-
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/209
Ta strona została skorygowana.
— 192 —