— Jeden wezmę... na pamiątkę.
Wziął i schował do kieszeni.
— Ot, wileński kawaler! — podrwiwał Stanisław przyjaźnie.
Ale Warszulce bardzo się podobał pomysł Rajeckiego. Nie rzekła nic, tylko przydługo, z otwartemi ustami, spoglądała na młodszego panicza.
— Pora nam, słońce zachodzi — rzekł Stanisław i wyciągnął serdecznie rękę do dziewczyny.
Ona podała mu dłoń nieśmiało, ale nie schyliła się już do pocałunku w rękę. Stanisław odszedł, jakby nie chcąc patrzeć, jak się tam pożegna Michał.
Miś, spostrzegłszy ten manewr, poczuł nagle ściśnięcie serca, rozkoszne. I zobaczył dziwny, fosforyczny płomyk w oczach dziewczyny i namiętną bladość jej policzków. Zbliżył się do niej, pociągnięty niewyrozumowanym instynktem, chwycił ją za kibić i wpił usta w jej usta, które czekały na niego z mocy bożków leśnych rozkazu dziennego.
Dogonił szybko Stanisława, który gwizdał.
Miś szedł radośnie, zlekka marszcząc czoło, i chciało mu się śmiać i śpiewać — i oglądał się za Warszulką, która stanęła znowu, opodal, rozpływając się już w gęstym cieniu drzew. Zdało mu się, że ona oczy ma w mroku świecące, jak boginka, że wabi go i w szeptach liści jest i jej rusałczy jakiś pokrzyk:
— Oj-jee! — — Oj-jee! — —
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Droga. Dwie wiorsty dobrego marszu do domu. Michał niósł się jak na skrzydłach obok Stanisława, który mu dotrzymywał kroku, ale milczał i pogwizdywał ciągle.
— Dlaczego tak milczysz, Stachu?
— A cóż? polowanie się nie udało...
— Jakto?! Natłukliśmy tego sztuk... ze czterdzieści, dzień taki piękny od początku do końca... Mamy głuszca — i pannę!
— Ot widzisz! — dzielmyż się teraz, towarzyszu mój! — zaprojektował Stanisław.
— No, głuszec twój — przyznał bez wahania Michał.
— A tobie panna! — ja dobry przyjaciel, nie ten z piosenki.
Miś nie odpowiedział — potwierdził więc układ milczeniem i wyiskrzonym uśmiechem, którym zdawał się wciągać w nozdrza całą rozkosz ziemi. Po chwili zapytał: