dobrze wychowana suczka przyszła do nogi pana, fertaniem ogona prosząc o pochwałę.
— Tak, Hetuś, nie gonisz kota, wiem, wiem — — Ale kuropatw nam potrzeba. Poszukaj! — —
Niebawem Hetka wystawiła coś uporczywie przycupniętego, bo, stojąc, celowała pyskiem wprost sobie przed nogi. Nie kuropatwy to — one już harde o tej porze, rwą się daleko przed wyżłem. Więc co?
— Pyf, Hetka!
Skoczyła i ujęła w pysk przepiórkę, która spodziewała się ukryć swą maleńkość pod krzakiem kartofla. Druga zerwała się w lot, ciemna gałeczka mozolnie na krótkich łukowatych skrzydełkach niesiona, i ta legła od strzału Rajeckiego.
Przytroczył dwie przepiórki do pasa, oblane w tej porze roku i smakowite; szedł dalej, szukając kuropatw.
Szare ich stado przebiegło już kartofle, zerwało się nad ścierniskiem i zapadło o kilkaset kroków. Chodził za niemi Michał z pół godziny, jedną tylko sztukę zdołał odstrzelić.
I dosyć miał tego polowania, którego zażywał tylko, aby urozmaicać sobie drogę przez pola do Trembeliszek, gdzie miał pod wieczór zejść się ze Stachem Pucewiczem i z nim razem podążyć na ciąg kaczek między jeziorami.
Jeszcze z półtorej godziny do zachodu słońca — na ciąg zawcześnie, — ale pola dość puste. Trembeliszki przed nosem — trzeba tam zajść. Może też Stach już siedzi przy swojej Janielce? — —
Rajecki lubił chaty litewskie, miał z nich wspomnienia same pogodne, przyjazne i poetyczne. A jeszcze teraz, gdy od paru tygodni zakazał sobie szukania Warszulki, chata ciągnęła go wzmożonym powabem. Coś z kochanej, mimo zakaz rozumu, dziewczyny żyło w ciasnych okólnikach chłopskich, pełnych tłustego liścia i woni miodu, coś podobnego do jej głosu śpiewało w szczebiotach innych dziewczyn.
Wszedł w opłotki, dzielące Trembeliszki na kilka zagród udzielnych, okazałych i otoczonych sadami. Głucho było w zaścianku o tej porze dnia, jeszcze roboczej w polu. Tylko psy stróżujące obudziły się