trzymała się bryczka, można już było rozróżnić basy i tenory psów, alty i dyszkanty suczek. Grała duża, dobrana psiarnia. Michałowi zdawało się, że poznaje po głosach znajomych śpiewaków, jak Zagraj, Grzmilas, Cymbał, Trębacz, i słynne śpiewaczki: Dudę, Lutnię, Płaksę... Zakotłowało mu w głowie od przejmujących wspomnień i szkicował w wyobraźni obroty, które mogłaby wziąć ta przygoda.
Na wszelki wypadek dobył śpiesznie strzelbę z futerału, gdzie znalazł i kilka zapasowych ładunków, zrzucił płaszcz i wyskoczył z bryczki, gdyż gon zbliżał się niewątpliwie. Ktokolwiek tam polował, jeżeli zwierz pomknie przez tę drogę nie strzeżoną, można go zabić bez ubliżenia uczestnikom polowania i litewskim prawom myśliwskim.
Gdy stanął bez płaszcza w pogotowiu do strzału, poczuł przez chwilę chłód, ale zaraz o nim zapomniał, bo muzyka kniei dawała nowe wrażenia dźwięczne, mocno grzejące: odezwała się zdaleka trąbka — nie róg litewski, jękliwy i donośny, lecz sygnał pasażowy, harmonijny i ochoczy.
— Kurlandzka trąbka! — rzekł Michał do woźnicy — psy poszły przez pole! — — Ale któż to poluje? — —
Antoni długo myślał, wzruszając ramionami, poczem ogłosił swe przypuszczenia:
— A już musi pan Hryncewicz, u którego piękne psy i Wejsz[1] Łotysz, sławny dojeżdżacz.
— Gdzieżby on, aż z Kurlandyi?!
— Pies granicy nie pyta, ani gubernii. I przewieźć jego można.
Wtem ożywił się znacznie roztropny Antoni, bo, jak każdy Litwin, był w duszy »ochotnikiem«.
— A wo, wo... patrzaj panicz — — psiarnia Hryncewicza. — —
W odległości niespełna wiorsty, między dwoma wzgórzami, jednem leśnem, drugiem łysem i tylko kępami krzaków porośniętem, migała po-
- ↑ Wiatr (po łotewsku).