goń. Gdyby nie szybki ruch, nie możnaby dojrzeć plamek psów gończych, sypiących się w poprzek szerokiego jaru ze wzgórza na wzgórze. Ale za psami, prawie na ich ogonach, sunęła jaskrawa bryłka większa — krwawo ubrany dojeżdżacz na karym żmudzkim kucu. On to był, sławny Wejsz pana Hryncewicza, i ogłaszał stosownym sygnałem trąbki, że psy poszły przez pole.
— Ot jak, z górki na pazurki, polują sobie... pięknie! — zachwycał się Antoni, rozszerzając usta drapieżnym uśmiechem.
Gdy tak Michał stojący, a woźnica z kozła rozprawiali o gonie, który teraz od nich się oddalał, i zgadywali, czy lis tam idzie przed psami, czy sarny — bo zwierza nie dostrzegli — zwrócili naraz uwagę na przemykającego między drzewami, o sto kroków od drogi, człowieka szarego jak kora, a chytrze stąpającego, jak urodzony mieszkaniec lasu. Strzelby nie miał przy sobie, lecz gruby kij pod pachą. Leśnik czy nie leśnik, ten człowiek musiał coś wiedzieć o polowaniu, bo zdążał w kierunku do gonu. Można go było zapytać.
Antoni wpatrzył się przez chwilę, aby się nie omylić, poczem zwrócił się do Michała:
— Łaukinis tu — —
Poznał go właśnie i Rajecki po jakimś wilczym właściwym mu ruchu, i aż zaczerwienił się od widoku tego człowieka, którego postać zbudziła całe kręgi wspomnień porzuconych, znowu blizkich. Tak pies szczekliwy, pierwszy witający od progu, natęża w podróżnym radość dojazdu do ukochanego domu.
— Hej! Łaukinis! Proszę tu bliżej! — —
Nieprzyjazny dawniej kłusownik podbiegł jakoś bardzo uprzejmie — dobra to, czy zła wróżba? — W twarzy, która jeszcze przychudła i ogorzała, wyraz chytrej odwagi złagodzony był przez uśmiech zimny, lecz zapraszający, jak myśliwska pogoda.
— Wiecie zapewne, kto poluje?
— Pan Hryncewicz z całą kompanią — wielu ich tam — i Pucewicz z nimi.
— Doskonale! to i ja mogę przyłączyć się do polowania.
— A cóż panicz myślisz? — Konie do Jużynt niechaj jadą — Pucewicz ma tarantas u leśnika, podwiezie wieczorem. A nie, tak niechaj Antoni popasuje u leśnika.
Łaukinis, mocno przekonany, że kto trzyma dubeltówkę w garści, powinien polować, nie miał żadnych wątpliwości i dawał rady podo-
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/237
Ta strona została skorygowana.
— 218 —