Kłusownik ukazał się w kierunku, o którym mówił Stanisław; szedł już naprzód.
— Ot widzisz, taki wie, choć jemu nikt planu polowania nie opowiadał.
Idąc śpiesznie, spotkali paru innych myśliwych, przechodzących na nowe stanowiska. Po drodze przywitał się Rajecki z Hryncewiczem, właścicielem psiarni, który ucieszył się z przybycia nowej, dobrej strzelby. Wkrótce znaleźli się wszyscy w przerzedzonym, wysokim lesie, gdzie trzeba było się rozstawić. Dano grzecznie Michałowi parę stanowisk do wyboru, a gdy jedno wybrał, pan Hryncewicz zawołał obiecująco:
— Wie młodzieniec, gdzie stanąć! Czy lis, czy sarna, czy zając — pójdzie tędy.
Ale właśnie Rajecki nie znał dokładnie tej kniei, zwłaszcza zaś nie wiedział, gdzie zabiegać, gdyby gon się zwrócił lub oddalił. Sam pozostawszy, szukał oczyma Łaukinisa. Ten wywinął się odrazu z pod blizkiego krzaka i stanął przy Michale.
— Dobrze tu, panicz.
Nieźle było istotnie Michałowi. Kołysanie lasu w górnych dziedzinach ogarniało go szumem błogim i kojącym, a wiatr nie smagał go chłodem po twarzy w tej wyniosłej warowni o tysiącach kolumn i piramid. Wyborna psiarnia pod komendą niezrównanego Wejsza przetrząsała knieję, Michał zaś stał na obiecującym przesmyku, gdyż tu właśnie podszewka z leszczyn i jałowców wchodziła długim językiem w głąb lasu, nęcąc do siebie, jak w zasadzkę, zwierza, który, spłoszony, lubi pomykać szlakiem zakrytym. Wszystko składało się na podnietę ciekawości łowieckiej. — Tylko cały las i powietrze i ziemia były niby sieroce, ogołocone z wesela. I zadawał sobie Michał senne pytania, czy w nim samym, czy w jesiennej szacie kraju tkwi smętek taki uparty, niewywiany? — — Widział ten kraj niedawno w pełnej ozdobie lata, wszystkie jego ponęty były mu dostępne; blizko zawsze w okolicy promieniowało ku niemu wiele serc przyjaznych i biło dla niego jedno serce kobiece, trochę lekceważone wtedy, teraz tak bardzo do czaru brakujące. — —
— Kochała mnie ona — marzył — chorowała z tęsknoty i przymusu do swojej marnej doli. A teraz może ten, któremu ją oddałem, zastąpi mnie nawet w jej sercu, ujmie ją przez swą upartą troskliwość i dobroć. — — I tam, nad morzem, są razem, kochają się, wracają na noc do wspólnej chaty. — —
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/243
Ta strona została skorygowana.
— 224 —