— Panicz... panicz!... — mówił raczej tchem bezdźwięcznym, niż szeptem Łaukinis — strzelaj!... albo daj mnie!...
— Kozy przecież! — odszepnął Michał, zwracając nawpół głowę.
— Da cóż, że kozy?! dawaj mnie! niech mój grzech będzie...
— Idź do licha! — odparł głośniej Rajecki, czując, że Łaukinis dobiera się nie żartem do jego strzelby.
Tutaj już sarny, nie znoszące swarów ludzkich, wolały się oddalić w pięknych podskokach, niby w ukłonach.
Michał spojrzał teraz kłusownikowi w dzikie, zakrwawione od pożądliwości oczy:
— Cóż to, Łaukinis? będziesz mnie uczył kozy strzelać?!
— Ot wielka bieda! — odrzekł zuchwale kłusownik — czy to jedną kozę większe od panicza ochotniki przy mnie ubili? kiedy do lasu idziesz ze strzelbą, tak żeby strzelać, nie żeby czekać, póki tobie koza zadni talerz pokaże.... I sztuka w dwa pudy!
Rajecki rozgniewał się:
— Proszę schować swoje rady dla innych! Poluję, jak myśliwy, nie jak włóczęga.
— I poluj sobie panicz po odrynach na kozy, nie po lesie! — Et!
Machnął ręką pogardliwie, czapkę nasunął na oczy, i jak poszedł w las, tyle go dzisiaj i widziano.
Zrazu gniewnie patrzył za nim Michał, potem tylko ciekawie aż, gdy znikł za drzewami, Michał rozśmiał się bez goryczy. Taki już był Łaukinis, niepoprawny. Szczęście, że nie dało mu się sztućca do rąk!
Rajecki stał teraz zupełnie sam w lesie, przesypującym nieustannie swe koronne gwary. Choć nie odzywały się ani psy, ani trąbka Wejsza, lada chwila zagrają, muszą zagrać. A tymczasem leśny szum wlewa się w płuca, w nerwy, w mózg dobroczynnym balsamem.
Las gadał:
— Szumię, szumię na cześć dzikiego życia, na cześć wolnej wędrówki wiatru, na cześć lęgu i żeru stworzenia żywego w moich gąszczach i cieniach. We mnie jest wieczność zadumy nad sprawami ważnemi, jak wschód i zachód, ciepło i zimno, głód i pożywienie, dobór miłosny par młodych i śmierć słabszych dla odrodzenia się w silniejszych tworach. — We mnie jest chwila, ta drżąca, która obiecuje rozkosz, i ta mocna, która rozkosz sprawia. — Nic ponade mnie na polach nagich, albo porosłych lepiankami twego pomysłu, człowiecze. Szukasz, szukasz, mieszczuchu, szczęśliwości poza mną, ale ze mnie wyszedłeś
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/246
Ta strona została skorygowana.
— 226 —