Lelek-kozodój ukazywał się nad łąką i zaledwie chwyciłeś okiem jego kształt wielkiej jaskółki, już znikał w ciemnym gąszczu olch, migał się znów przez drogę, wielkości kobuza, rósł do widmowych rozmiarów.
Zdaleka płynęły jakieś głosy, jakieś śmiechy i huczki — — czy słychać aż tutaj bąka od jeziora? Czy śmieje się sowa lub inne licho leśne? — Czy może od dworu z Jużynt dolatują rozwydrzone pogawędy dziewcząt z parobczakami?
— Aha, sobota dzisiaj — zrozumiał Stanisław i błysnął oczyma ku Michałowi.
— Sobota — więc co?
— Dziewczęta parzą się w bani nad jeziorem — — Młody ty jeszcze myśliwy, Miś!
— Ależ wiem... naturalnie: kąpią się w łaźni, a potem buch! w jezioro. Wiem.
— A potem do odryny na siano — dokończył Stanisław. — Warszulka już tam pewno jest.
— Kiedy ona w leszczynie została?
— Po nocy jej orzechów nie zbierać. Przez gaj ona, jak koza, do bani pobiegła — i bliżej jej przez gaj do jeziora.
Miś znał już ten sport sobotni podpatrywania dziewcząt przy łaźni stojącej nad samem jeziorem. Wprawdzie nie wybiegała żadna, jak nimfa płocha, rozgrzana, by zanurzyć się w chłodną wodę. Czynili to parobcy, gdy się kąpali razem po ukończeniu tualety panien. Ale o pannach była taka legenda. Nuż im dzisiaj właśnie strzeli to do głowy?
Wyobraził sobie Warszulkę białą, jak pędem śmiga przez krzaki, przez gładki nurt, pruje go rozgłośnie krągłemi biodrami, bujną piersią — — A czyby ją poznał, gdyby szła z całem takiem stadkiem białych kozic? — — Pewnie? — — Poznałby ją po tym krzyżu tak prostym, po smukłej szyi — — no i po oczach! Przecie ona ma oczy błyszczące w ciemności.
— A ty widzisz tam? — zapytał Stanisław, wskazując na blade niebo.
Na niebie, porządnie rozciągnięte w ostry szyk prujący powietrze, ciągnęły kaczki. Przystanąwszy, usłyszeli myśliwi szum ich pociągu, szmer mechaniczny, urywany, śpieszny. Ciągnęły w kierunku jeziora.
— Cóż? pójdziem na półwysep? Do ciemnej nocy możemy jeszcze
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —