Wykrot brzozy, który już za dnia ciągnął oczy swym cudacznym rysunkiem, zdefiniował się teraz: był to ogromny brodacz, klęczący z otwartą do krzyku wielką gębą i wzniesionemi do góry ramiony — — rozpacznym tylko ruchem woła, albo modli się, ale milczy, zaklęty w drzewo — — Każdy krzak ma swą twarz, gdy się wpatrzyć, każdy konar należy do jakiegoś sennego lub kroczącego chyłkiem cielska — —
Trzasnęła gdzieś gałązka, nie przy norach. Może lis się przekrada, a może... W tej wiosce, gdzie psy szczekają, mieszka Warszulka; a nuż, zapóźniona w lesie, za grzybami, lub orzechami, przechodzi tędy? — — Możnaby i borsuka poświęcić...
Gorąco uczyniło się Michałowi, choć na ukazanie się tutaj miłej dziewczyny liczył tyle, ile na poruszenie się brodacza zaklętego w brzozę. Ale przecie Stanisław gadał coś o tem, że dzisiaj jeszcze pokaże mu Warszulkę... Czyżby do Sztarańc mieli w nocy zajechać? A gdyby żartem przysłał ją tutaj na nory? — — Głupstwo! — nikt nie idzie, nie rusza się nic w lesie, tylko jasność jakaś mylna i błękitna wsącza się powoli między czarne gmachy drzew i niebo znowu się rozjaśnia. Księżyc wypływa ponad las — —
Michał zwrócił znowu oczy na nory i drgnął, lecz nie zmienił pozycyi ciała, tylko strzelbę, gotową do strzału, mocno ścisnął w garści. Po jaśniejszym piasczystym odkosie nory rozglądała się cicho i bacznie głowa jakaś, niby węża, czarno i biało pręgowana po czaszce. Tylko zamiast tępej, żabiej mordy miał ten wąż ryj ruchomy, marszczący się w szybkich skurczach — — Borsuk wysunął się i wietrzył.
— Cicho teraz, bacznie i nie strzelać, dopóki...
Powtarzał sobie w myśli Michał przestrogi Stanisława, gdy borsuk przemyślną swą głowę wielkiej łasicy odwrócił tak, że błysnął — zdaje się? — krągłem, jak czarna perełka, okiem, w stronę zasadzki. I znikł pod ziemią.
— Strzaskałbym mu łeb niechybnie i zostałby na miejscu! Jasno przecie od księżyca i na tem żółtem tle widzę muszkę, jak na dłoni!
Zżymał się Michał, aż spocony od emocyi, pomimo chłodu nocy — — Przecie nie zawinił nic, nie przegapił, nie ruszył się, więc jeżeli Stach zna się na rzeczy i nie łże, trzeba czekać. — —
Noc zapadła szczera, a chociaż księżyc już teraz panował na niebie i wdzierał się jaskrawemi smugami do lasu, to właśnie na wzgórzu borsuczem pokładły się takie cienie gęste i zwodnicze, że Michał nie
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —