— No tak cóż?... prosto jechać na tę przerwę, co świeci między drzewami. Tam kanawa rozjeżdżona — i my przejedziem.
— A jak tarantas podziękuje za służbę, nie moja będzie wina — mruknął Adryan.
— Powoli tylko!
Tak się też stało. Umiejętnie prowadzony przez wprawnego, choć opryskliwego woźnicę i przez cierpliwe żmudzkie mierzyny, tarantas dał pierwszego nurka w rowie na łące krzywo w poprzek, aby zmieścić długi swój kadłub; cudem równowagi utrzymał się na stokach rowu, wybrnął, macał potem kierunek po kapryśnej powierzchni zadarnionej, trafił w lukę między dwa drzewa, chlusnął do rowu, gdzie pomimo suszy stała jeszcze woda — i podróżni znaleźli się z niemałem zadowoleniem między budynkami folwarcznymi. Stąd gładko już i z fantazyą zajechali przed dwór.
Piętrowy dom mieszkalny był z drzewa i tonął wśród okolicznej i pnącej się po ścianach roślinności. Wcale nie był oświetlony, powstawał tak nagle z mroku, że zdawał się sam z mroku zbudowany, przyśniony. Jednak pies szczekał z daleka, a z wnętrza domu dochodziły stłumione dźwięki gry fortepianowej: ktoś tu żyje — —
Drzwi wchodowe nie były zamknięte, więc Michał ze Stanisławem weszli do sieni, a wiedząc, że dom jest kawalerski i przyjazny, wesoło huknęli, jak po lesie:
— Hop, hop...
Po chwili dwóch dzielnych młodzieńców, ubranych do konia, wyszło ze świecami. Dopieroż miła niespodzianka i powitania! Gospodarz, Mikołaj Rudomina, był krewnym Rajeckiego i zaledwie od niego starszym. Drugi młodzieniec, kolega Mikołaja, spędzał lato w Szeteksznie.
— Któż to gra u was? — zapytał Pucewicz — czy damy macie w domu?
— Nie, tak sobie we dwóch muzykujemy o zmroku.
Jakieś wydano naglące rozkazy, bo rozlegał się po pokojach tupot bosych nóg i furkanie spódnic. Rozbłysły lampy, gotowano wieczerzę. Choć goście zapewniali, że jedli w Sołach, że proszą tylko o szklankę herbaty, regulamin, ściśle przestrzegany przez gospodynię, nie pozwalał gościom iść spać bez wieczerzy, spożytej na miejscu. Spełniono więc ten miły w dobrem towarzystwie obowiązek, gawędząc głównie o jutrzejszej obławie, na którą wszyscy czterej młodzi wybierali się wczesnym
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —