Jeżeli to on, to ma pan wenę: bestya nigdy jeszcze na strzał nie wyszła...
Z innej strony przybywał książę Jerzy. Raźniej się uczyniło wszystkim od widoku jego pięknej, wysmukłej postaci, rozświecającej krajobraz. Wołał:
— Brawo, Miś! Podobno zabiłeś Chaskiela?
— Nie wiem; trzeba go obejrzeć.
— Naturalnie, że go obejrzymy.
Dzik leżał na miejscu, gdzie padł, otoczony wiankiem chłopów i chłopców z naganki, trzymających się jednak opodal od powalonego potworu. Myśliwi i służba łowiecka ruszyli teraz do niego.
Wtem łowczy zatrzymał postępującego z nim księcia Jerzego:
— Niech książę pan uważa: dzik żywy — rusza zadnią nogą.
Przystanęło całe towarzystwo; naganka odstąpiła jeszcze dalej, w niejakim popłochu. Łowczy zaś zawołał jednego z umundurowanych strzelców:
— Hej, Koper, dobądź-no kozika i uspokój tego jegomościa!
Więc Koper obnażył długi kordelas i, skulony drapieżnie, ruszył ku dzikowi. Ale zanim doszedł, odskoczył. Nieruchoma dotąd kłoda ożywiła się niepojętym ruchem. Jakby zbudzony piorunem, dzik odbił się od ziemi z szaloną sprężystością i stanął ogromny, najeżony na karku, mierząc ryjem w zwartą kupę myśliwych, głośno kłapiąc i furkając paszczęką, z której błyskały ogromne kły zakrzywione.
Z wrzaskiem rozbiegła się naganka; wielu powłaziło na drzewa. Tylko myśliwi skamienieli na miejscu, chociaż rozbrojeni, lub niegotowi do strzału.
Ta ich postawa zdecydowała dzika, że nie natarł na nich. Sztywnym gmachem cielska zwrócił się w inną stronę, gdzie mu drogi nie zastępowano, i przezorny, choć wściekły, runął między drzewa, trafił na sanie zajeżdżające, zepchnął je z drogi potężnem uderzeniem ryja, spłoszył konie i dostał się do gąszczu, przez który sunął zdrowo i silnie, aż zniknął. Padło za nim parę strzałów bezskutecznie.
Dopiero myśliwi, ochłonąwszy, zaczęli rozważać niepospolity wypadek.
— A to złodziej! przyczaił się.
— Omdlał!
— Jakżeś ty go strzelił, Misiu?
Rajecki wzruszył tylko ramionami desperacko.
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —