Z sinej butelki, dobytej z pod schodów, napili się po kieliszku. Przekąsili czarnym chlebem.
— I dosyć — zawyrokował Stanisław — czas nam: zorza już.
Ruszyli. Z nimi dwa wyżły: rudy, kudłaty Fox Stanisława, seter kurlandzki, i gładka, czarna, podpalana Hetka Michała, poenterka angielska. Fox skomlał i zataczał już koła po podwórzu, powracając raz po raz do nogi pana; młoda Hetka szła cała drżąca, truchcikiem, oglądając się bojaźliwie na boki, jakby przemyślała o czmychnięciu przed wyprawą. Trzeba ją było wziąć na linkę.
— Od czasu jak zastrzeliłem w jej obecności tego kundla, boi się bestya strzału; czasem nawet drapnie mi z pola do domu.
— Ej nic! — odrzekł Stanisław — przy Foxie pójdzie. Ale ot tobie nauka, żeby psów nie strzelać, chyba wściekłe. Każde stworzenie chce się nacieszyć życiem.
Michał przyjmował może krytycznie uwagi Stanisława, lecz słuchał go z instynktowem uszanowaniem w polu i w kniei, gdzie Stach był mistrzem słynnym na całe Kowieńskie i Inflanty.
Szli drogą sypaną między lasem olszowym i mokrą łąką. Michał kulał w swych twardych chodakach.
— Zejdźmy na łąkę, wraz lekko będzie, kiedy rozmoczysz. Choć na tej łące nic... bydłem spasiona — — A kto jego wie? czasem dubelt przelotny...
Poszli łąką, skacząc po wierzchołkach kęp zielonych, lecz rozwierających się w czarne torfowe czeluście, w które wpadało się po kolana, stąpiwszy niezgrabnie. Myśliwi szli po nich przemyślnie. Fox okładał po przepaścistej zieleni, jak po strzyżonym dywanie, tylko Hetka, zamyślona może o straconym w jej oczach kundlu, zapadała się czasem połową ciała w torfiaste przerwy. Fox hasał, jak mołojec, Hetka szła, jak kapryśna panna.
— Na nic suka! — niecierpliwił się Michał — ciągle wlecze się przy nodze.
Jakby odpowiadając na zarzut, Hetka stanęła nagle, jak wryta. Nadobne swe, miękkie kształty rozciągnęła w postać muskularną i nastroszyła do połowy czarne, aksamitne klapy. Bez dotykania nozdrzem ziemi, pełzła lisio, z wykwintną zręcznością, ciągnięta przez niewidzialną jakąś siłę. Odezwała się w niej wyżla dusza.
— Pójdź dalej — szeptał cicho Michał, podążając za Hetką, która stanęła znowu.
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.
— 3 —