szcze strzelać do czego innego, jak do dzika, przed umówionem hasłem. I właśnie lis, o którego zjawieniu się w głębi lasów powątpiewał Liebe! Niechybnie zabiłby Miś tego ładnego lisa kulą, rzuciłby go pod nogi swemu natrętnemu profesorowi i rzekł:
— Patrz pan — są tu i lisy, jak mówiłem.
Znowu gdy po ruszeniu naganki i po umówionem haśle zaczęły padać strzały na linii, usłyszał Rajecki śpieszny galop w ostępie i przeszło go mrowie radosne — — Ech, tylko sarny! Wprawdzie i to piękne, a polotne, a ostrożne, chociaż niewinne. Pięć... siedm sztuk zbliża się we wdzięcznych susach — trzeba tylko poznać między niemi kozła — — Jest i kozieł, tchórz sromotny, idzie drugi za starą, długoszyją kozą, która bystrem okiem ogląda teren ucieczki, przemyśla o ratunku stada. — Tędy! — wybrała naiwnie, rzucając się cwałem przez linię, wystawiona zupełnie na strzał Michała; za nią cała drużyna płocha, ufna tylko w chyżość, prześmignęła przez linię rozwleczonym szeregiem. Ale właśnie duży kozieł, którego Michał miał na oku, szedł, zasłonięty przez kozy, jak na złość. Strzelić i przypadkiem powalić kozę — byłoby kapitalnym grzechem myśliwskim. Rajecki wybierał chwilę dogodną, wybrał, aż stado znacznie się oddaliło — — strzelił nareszcie na odległość kilkudziesięciu kroków i chybił kozła.
Niewielkie to nieszczęście — jednak wypadnie ze strzału tłómaczyć się towarzyszom, zapewne znowu panu Liebemu. — — Jakoś trzebaby poprawić swą reputacyę strzelecką — —
Z lasu, w połowie wysokości pni, wywinął się spory ptak pstrokaty, ciężki, niby spadający pędem ku ziemi. Jarząbek! — rzadki i ładny numer do policzenia między trofeami. Ale strzelać go kulą migającego między gałęziami — doprawdy napróżno! Michałowi przykro się zrobiło, że nie wziął z domu strzelby śrutowej. Inni myśliwi przezorniejsi mieli z sobą obok sztućców i śrutówki; dopiero w lesie zauważył to Rajecki.
I tak doszła obława do kresu drugiego miotu. Schodząc ze stanowisk, myśliwi gromadzili się znowu do punktu zbornego. Paru miało po jarząbku, książę Jerzy zabił kunę leśną. Lisa i kozła, które przeszły przez stanowisko Michała, widziano z innych miejsc — niczego nie dojrzy