Stał za ciemnym krzakiem, rozkrzewiającym kształt w bajeczne jakieś rozrosty: wielkie kłaki po bokach łba — łokieć szczeciny na karku — — Przecie to dzik? — tak, Chaskiel!
Już miał Rajecki zmierzyć się i palnąć na chybi trafi, gdy przyszedł nań zimny dreszcz opamiętania. A może to nie dzik? — może człowiek okutany tak grubo i przyczajony? I huczki już blizko! — — kulami ze sztućca, który nosi o wiorstę, tak szyć po lesie na oślep nie wolno — — —
Ruszyło się cielsko z za krzaka i odchodziło wolno w dalsze cienie. — — Napewno dzik — ogromny, jeszcze większy od pierwszego odyniec. Nie inny, tylko Chaskiel! Przewalał się zmorą wśród ciemności, znowu pono przystanął, znowu ruszył. — — A już las trzeszczał od posuwającego się zastępu obławników. Z miejsca, gdzie Michał zrozpaczonemi oczyma wypatrywał po raz ostatni widmowego dzika, wyszedł teraz strzelec dworski, powoli, niby zalękniony.
— Widzieliście tego ogromnego dzika? — pytał gorączkowo Rajecki.
— Nie, panie; dzików tu nie widzieli.
— A dlaczego obława tak wrzasła?
— Ej, kozy! po nocy im wszystko straszne.
Jednak Rajecki nie śnił: widział odyńca: żaden kozieł sarni tak się nie rusza, ani tak ciężko nie stąpa — — Więc, gdy myśliwi zaczęli się schodzić, Michał jął znowu wypytywać. Ale nikt nie widział dzików. Ktoś tam strzelił podobno do jastrzębia kulą, i chybił.
Było tak późno i ciemno, że książę Jerzy kazał zaniechać na dzisiaj tradycyjnego otrąbienia w lesie ubitej zwierzyny: pióra, turzycy i szczeci, polecił tylko dać na trąbkach krótkie hasło końca polowania. Pokot otrąbiony zostanie regularnie, gdy zwierzynę przywiozą przed pałac. Tymczasem siadać do sań i śpieszyć z powrotem, bo odwilż się wzmaga i śnieg puszcza na drogach.
Michał odział na kożuszek myśliwski burkę z kapturem i, usadowiwszy się w swych sankach, ogłuchł na wszystkie wrażenia poboczne, zwłaszcza na rozmowę towarzysza. Rozprawiał ze swą wizyą z ostatniego ostępu.
Ten ogromny dzik, większy może pozornie z powodu zapadającej nocy — to był zapewne ów niefortunnie strzelony w pierwszym miocie odyniec, Chaskiel. Miał wielkie bokobrody — zdaje się, że miał? — ależ miał napewno! — — I to się objaśnia, dlaczego nie dostrzegła go obława;
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —