zwróciły się do władcy. Helle jadł prędko i niecierpliwie, źle trzymał sztućce, mówił głośno, pełnemi ustami, zdawał się nie spostrzegać, że ma gościa przy stole: wspominał o swoich interesach; siedzącą obok Marynię gładził ręką po twarzy.
Zbarazki był wrażliwy i spostrzegawczy, ale umiał doskonałe pokrywać swe wrażenie. Nie zmienił więc uśmiechu, nie zwracał niby na nic uwagi, tylko raz drgnął nieznacznie, gdy twarda dłoń Hellego dotknęła twarzy Maryni.
Śniadanie było długie i wyszukane; znać było, że Hellowie często przyjmują gości, skoro stół codzienny tak był wystawny. Andrzej czekał końca z upragnieniem, bo miał nadzieję, że Helle zniknie znowu po śniadaniu.
Zgadł trafnie, bo Helle przysiadł tylko na chwilę w salonie, zapytał Andrzeja, niby z łaski, czy woli koniak, czy likier do kawy i wkrótce powstał, mówiąc:
— No, czas już na mnie.
Milcząc ścisnął rękę Zbarazkiego i wyszedł.
Pani Hellowa starała się wytłómaczyć męża i przekładała Andrzejowi, że Arnold jest ogromnie czynny; dodała nawet, że nie trzeba się zrażać jego pozorami, gdyż ten szorstki człowiek ma złote serce, niezwykłą prawość charakteru i różne inne przymioty.
Andrzej słuchał bardzo grzecznie i sam pomagał do apologii, odzyskawszy humor po wyjściu Hellego. Nie chodziło mu bowiem wcale o zalety tego człowieka, ale nie cierpiał nudów i wrażeń nieestetycznych.
Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/100
Ta strona została przepisana.
— 94 —