Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/105

Ta strona została przepisana.
—   99   —

— Najprzód Karol Wielki, zapytany o radę, czy udać się do Petersburga, odpowiedział: »Zawsze«.
— Brawo, Karol Wielki!... Ale co to jest: zawsze?
— On tak się zwykle wyraża. W tym wypadku znaczy to, ze pochwala, że sankcyonuje... Wogóle?... Dyabli go tam wiedzą, dość, że znaczyć nie może nic innego. A i w Warze masz sprzymierzeńców.
— Chwała Bogu! — wykrzyknął Dołęga.
Zbarazki zmrużył przenikliwie oczy i ciągnął dalej tonem przyjaźnie szyderczym:
— Naraz i administrator wynalazł mnóstwo pilnych spraw do Petersburga; i Kordysz — wiesz? nasz łowczy — chce koniecznie skończyć z serwitutami; i Marsowicz wyprawia ojca, a głównie... Halszka ma tam jakieś sprawunki. Ha, ha! Więc najprzód była faza taka, że mówiła do ojca: »jeżeliby papa pojechał do Petersburga« — potem różne spiski z administracyą; następnie druga faza: »Jak papa będzie w Petersburgu«... Wreszcie przyszedł w porę ten ślub Koryatowicza. Wiesz? Żeni się pojutrze z Kostkówną — więc już wsiadało się na ojca z góry: »Papa musi jechać na ślub Jurka«. A skoro przyjechał do Warszawy, pojedzie tym samym rozpędem i dalej. Jest to już ostatecznie postanowione.
Dołęga słuchał rozpromieniony.
— Dziękuję ci serdecznie, Andrzeju.
— Za co? Za nieudany zamach na Hellego?
— Za starania i za wiadomości. Widzisz, Helle nie odczuł potrzeby tej sprawy, ale odczuli ją Zba-