Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/106

Ta strona została przepisana.
—   100   —

razcy. Gdybym miał tu wino, piłbym zaraz na cześć wszystkich Zbarazkich. Jesteście wielką siłą, powinniście jej używać na dobro.
— Ach, siła i my! — rzekł Andrzej. — My jesteśmy tylko względną wartością, ale nie siłą.
— Nie wykręcaj się — jesteście siłą.
— No, kiedy jestem siłą, to cię pociągnę za sobą do »Sportu«. Pozwról sobie bowiem powiedzieć, że zamało starasz się o ludzi, których chcesz obudzić i pchnąć do działania. Jesteś szorstki, jak szczotka.
— Masz słuszność.
— Nie bywasz w naszem towarzystwie, a przynajmniej za rzadko.
— Prawda i to.
— Czy będziesz pojutrze na ślubie Kostkównej?
— Ale gdzie tam!
— A widzisz. Żebyś mi powiedział wcześniej, zaproszonoby cię na śniadanie poślubne i poznałbyś mnóstwo osób, należących do tej »siły«, o której prawisz. Weź przynajmniej moje zaproszenie, za którem wpuszczą cię do kościoła.
— A to mi po co?... Zresztą, daj ten papier, dziękuję ci.
— A teraz chodź ze mną do »Sportu«. I tam pełno ludzi, którzy zdać się na coś mogą.
Dołęga nie poszedł jednak do »Sportu«, bo nie miał dzisiaj czasu. Może kiedyindziej pójdzie.
Zbarazki siadł zatem sam do sanek. Zabrzęczały, pośliznęły szybko i wkrótce Andrzej wcho-