Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/110

Ta strona została przepisana.
—   104   —

się w warszawskiem wyższem towarzystwie, przyglądał mu się pilnie i spokojnie.
— O co tu chodzi? — zapytał, odprowadzając na bok Andrzeja.
Zbarazki wytłomaczył mu niedbale tę rozmowę.
— Więc u was może być wątpliwe, kto należy do jakiej sfery? — zapytał Reckheim poważnie.
— Ach, nie! Taka dyskusya może powstać tylko w kompanii, która zebrała się tutaj dzisiaj. Ce sont des types...
Andrzej wymówił ostatnie słowa z pogardliwem skrzywieniem.
W tej chwili Kersten, spostrzegłszy Reckheima ze Zbarazkim, zbliżył się do nich rytmicznym krokiem i zwierzył się im pocichu:
— Uff! Jak to ciężko mówić z ludźmi na pół tylko cywilizowanymi! Zresztą to przypadek w naszem kółku. Zebrała się dzisiaj taka gromada. Ce sont des types!
Niemiecki dyplomata przysłonił oczy powiekami.