Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/111

Ta strona została przepisana.




XII.

Kościół PP. Wizytek był przystrojony na uroczystość familijną pierwszej klasy. Chociaż ślub miał się odbyć o południu, zasłonięto okna i zapalono mnóstwo świec jarzących; oranżeryjne rośliny, kadzidła i perfumy wystrojonych gości weselnych napełniały wnętrze kościoła świąteczną w onią. Od drzwi wchodowych do ołtarza stał podwójny szpaler mężczyzn we frakach, odgradzając puste przejście, zasłane karmazynowym kobiercem, od fali widzów napierającej z boków na ten korytarz środkowy.
Dołęga wszedł już dość dawno, boczną nawą dostał się do pilastru stojącego na granicy presbyterium i, nie wmieszany w dalszą publiczność, patrzył. Rzędy krzeseł przed ołtarzem zaczynały się napełniać, a ławki główne w środku kościoła były już szczelnie ubrane twarzami, przeważnie starych kobiet. Skąd on znał te twarze sterane, wysuszone, te ostre profile, te namiętne i zgasłe oczy, te fałdy około ust? Gdzie widział te ciemne stroje, starożytne kapelusze? Jakieś mętne, gdzieś widziane obrazy,