Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/115

Ta strona została przepisana.
—   109   —

dając ukłony znajomym — aż spostrzegła zapamiętałe oczy Dołęgi i otworzyła trochę usta z podziwu. Wkrótce skinęła mu wesoło głową.
Jan stał prosto, nie śmiejąc jeszcze brać do siebie tego skinienia, aż Halszka, mijając go, rzuciła mu powitanie:
— Dzień dobry panu!
Wtedy skłonił się głęboko, a gdy podniósł głowę, zmrużył nieco oczy, bo czuł, że mu krew nabiega do twarzy.
Halszka przeszła, a Jan podążył ku wyjściu i szedł potem wolno, w rozpiętem mimo zimna futrze, ku domowi.