Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/123

Ta strona została przepisana.
—   117   —

jemności, bez celu, na zwykłych drogach wyższego towarzystwa, od lat przynajmniej dwudziestu.
— Pozwolisz, że tu usiądę? — rzekł Kersten, zajmując miejsce na kanapie za stołem i opierając głowę na poduszkach.
— A siadaj sobie, gdzie chcesz. — Cóż to? migrena?
Zaledwie zamienili parę słów, nowy dzwonek oznajmił przybycie Hektora Zawiejskiego i Włoska, którzy, zauważywszy nieobecność Kerstena na weselu i w Sporcie, przychodzili zbadać powód. Szczególniej Włosek uważał to sobie za obowiązek.
Wszyscy trzej nowo przybyli mieli na sobie fraki i powracali ze śniadania weselnego. Usiedli przy stole: Szydłowski naprzeciw Kerstena, Włosek naprzeciw Zawiejskiego.
Po ubolewaniach nad migreną i kilku na nią receptach, prędko rozmowa przeszła do wrażeń z przyjęcia u Karola Zbązkiego. Włosek był zachwycony:
— Co za recepcya! Jaki zjazd arystokracyi!
— Phi! — odparł Szydłowski — spędzono dużo ludzi na kupę, zawalono cały pałac stołami i knajpowemi krzesłami... służba najęta... zwyczajnie jak przy uroczystych obżeraniach się.
— Nie można jednak zaprzeczyć — rzekł zimno Hektor — że uczta miała swój charakter, swą cechę odrębnej elegancyi.
Oparta głowa Kerstena, przewiązana ręcznikiem, wyrażała spokój, potrzebny choremu, a twarz krzy-