Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/125

Ta strona została przepisana.
—   119   —

— No powiedz mi pan — rzekł Szydłowski, krzyżując ręce i jeżąc wąsy wyzywająco — powiedz mi pan choć mniej więcej, co znaczyła ta mowa?
— Co znaczyła? Bardzo wiele. Najprzód, naturalnie, coś o dniu uroczystym, o przeszłości, o domu Kostków...
— Przepraszam cię — przerwał Zawiejski — najprzód scharakteryzował przeszłą epokę, a potem dał program obecnej.
— No właśnie. Więc kiedy przeszedł do rad, które dawał niby na drogę młodej parze, powiedział: »My, szermierze już zużyci, zachodzimy w cień«...
— Nie powiedział: »zużyci«, powiedział: »My szermierze już znużeni — poprawił Hektor.
— Owszem, słyszałem wyraźnie: zużyci.
— Nie; ja także uważnie słuchałem.
— No, to mów sobie, kiedy lepiej pamiętasz.
— Powtarzać nie będę, ale pamiętam doskonale.
Teraz partnerowie pokłócili się między sobą.
— Jakże tam dalej, panie Włosek? — pytał Kersten rozbawiony.
— Dalej?... Kiedy więc skończył o przeszłości, zatrzymał się. Pamiętasz, Hektorze? — zatrzymał się.
— No pamiętam.
Tu Włosek powstał, wyciągnął rękę i przybrał postawę mówcy.
— ...i powiedział tak, aż nas ciarki przeszły: