Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/126

Ta strona została przepisana.
—   120   —

»Ale wara od wskrzeszania form zamarłych, które, rzucone w prąd wypadków koniecznych, roznoszą gangrenę na niedojrzałe jeszcze plony«...
— Ha, ha, ha! — śmiał się Kersten — wybornie, ma pan wielki talent, panie Włosek.
— A co? czy to nie pięknie powiedziane: »Wara!«?
— Zapewne — rzekł Szydłowski. — Są i inne piękne polskie wyrażenia, naprzykład: »Zaiste!« albo: »proszę siadać!« Jeżeli jednak chodziło o przestraszenie nas, to lepiej było wyskoczyć raptem z za węgła i huknąć: hu! — wtedyby ktoś się może i zląkł. Ale samo »wara«?...
— Przecie »wara« stosowało się do całego zdania!
— No, do czego się stosowało? powiedz pan.
— »Wara od wskrzeszania form zamarłych«...
— A co to formy zamarłe?
— To nasza niesforność, nieuległość wobec władzy i moralnych przewodników, nasze stare błędy... Przecie mówił też: »nie słuchaliśmy naszych kapłanów, duchownych i świeckich«...
— Co za kapłani? jakie stare błędy?! Po co to wszystko wyjechało w toaście weselnym? Właśnie, że ani przypiął, ani przyłatał.
— Są jednak rzeczy, z których śmiać się nie można — odrzekł Włosek zgorszony.
— Co tam sprzeczać się o wyrazy — odezwał się Hektor — w całości mowa była programem naszej sfery, testamentem dla młodego pokolenia.