Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/127

Ta strona została przepisana.
—   121   —

Szydłowski znał oddawna Zawiejskich, a Hektora od dziecka; nazywał go po imieniu i mniej niż komukolwiek oszczędzał mu słów prawdy. Zapytał:
— Jak to rozumiesz?
— Rozumiem, że chodziło mu o nas wszystkich, o nasze hasła, o nasze istnienie...
— To jest niby czyje? Zbązkich i Kostków, czy twoje?
— Stawia pan zawsze kwestyę dziwacznie — zżymnął się Hektor — nie mówię o osobach, tylko o sferze.
— A ba!
Szydłowski porozumiał się przez ten wykrzyknik z rogatą duszą, którą nosił w sobie.