Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/140

Ta strona została przepisana.
—   134   —

go specyalnie: jakby chcąc dać poznać, że jej nie imponuje ani jego medyatyzowana rodzina, ani pozycya w dyplomacyi, przemawiała do niego drwiąco, mniej grzecznie niż do innych; dawała mu jednak ciągłe zlecenia, niby uznając jego tytuł oficyalnego konkurenta.
Dołęga nie miał talentu ani do salonowych pochlebstw, ani do lekkiej, żartobliwej rozmowy, więc i na tym wieczorze nie czuł się swobodnym, i mało rozmawiał z Halszką. W dalszych pokojach, gdzie mężczyźni palili papierosy, natrafił za to na wiadomości, blizko go obchodzące. Jak wszędzie, tak i tam, krzątał się gospodarz domu, zajmując się prawie każdym po kolei ze swych gości. Zwrócił się do Dołęgi:
— Może cygaro?... Jakże stoi nasza sprawa szos?
— Nic nowego nie słyszałem oddawna.
— Ci panowie nie pisali?
— W każdym razie nie do mnie.
— Zbązki ich zaprowadzi wszędzie, gdzie potrzeba — rzekł Gniński — a stosunki z grafem Zellerem dokonają reszty.
— A więc udali się do Zellera?
— Jakto? I tego pan nie wie? — dziwił się Gniński. — Cieszę się zatem, że mogę pana poinformować. Mam bezpośrednie wiadomości, że rozszerzyli pierwotny projekt, że starają się w paru ministeryach. Zajmie im to jeszcze dużo czasu, a potem graf Zeller ma osobiście zjechać do Waru.