Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/145

Ta strona została przepisana.
—   139   —

— Ale czem?
— Tą laską.
Andrzej miał laskę z zakrzywioną rączką. Od rzucił w tył kapelusz, zakasał niby rękawy, stanął do kosy i machnąwszy kilka razy, ściął czubki trawy i trochę kaczyńców.
— Teraz będzie zbiór! — zawołała Marynia.
Przyklękła i z użętych kwiatów i ziela zrobiła maleńki stożek. Andrzej rzucił się do pomocy i znaleźli się obok siebie na klęczkach. Ona zanosiła się od śmiechu, a on patrzył wesoło na jej śliczne zęby, odsłonięte dziąsła i skórę tak delikatną, że krew pod nią krążyła prawie widocznie.
— Ależ moi państwo! — zwracała uwagę pani Wadowska.
— Zaraz, zaraz — teraz będzie podział — ma pan! — zawołała Marynia i cisnęła całym snopkiem na Andrzeja, który znowu odrzucił na nią, tak, że powstali oboje okryci zielenią.
— Doprawdy dosyć już tego, Maryniu! — rzekła nauczycielka — możemy kogo spotkać.
Zbarazki wybrał dwa kaczyńce i ofiarował po jednym obu paniom; więc Marynia podała mu także kwiatek i tak szli udekorowani złotemi gwiazdkamh
— Będzie to order Łazienek — rzekła Marynia.
Gdy się zbliżali do szerokiej drogi kołowej, ujrzeli powóz szybko jadący, a w nim strojną kobietę. Andrzej rzucił okiem i obrócił się w przeciwną stronę, mówiąc: Możebyśmy wrócili pod Pomarańczarnię?