Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/148

Ta strona została przepisana.
—   142   —

francusku — urządziłeś sobie wiosenne uczucie, idyllę, mieszczański poemacik. O masz jeszcze kwiatek w butonierce, skromny polny kwiatek — daj mi go.
— Służę ci — odpowiedział Andrzej, oddając bez wahania kaczyniec Maryni — widzisz, do jakich ja dla ciebie zdolny jestem poświęceń.
— Fe! jakiś lepki chwast! nie chcę go. Czy to kwiat z dziewiczego wianka panny Helle?
— Nie — z łąki. Szkoda, że nie wysiadłaś tam na dole. Pyszne powietrze.
— Jakto? miałam wysiąść i przerwać wasze rozczulenia?
— Naturalnie! Rozczulałbym się znowu z tobą, pożegnawszy pannę Helle. Gdy się spotyka znajomą w ogrodzie, zwykle się do niej choć kilka słów przemawia. Chyba żeby nie chciała ze mną gadać?
— Przecież mówię z tobą.
— To mnie właśnie pociesza; inaczej myślałbym, że się na mnie gniewasz, coby mnie serdecznie bolało.
Pani Hohensteg spojrzała z niedowierzaniem na uśmiechniętą zupełnie spokojną twarz Zbarazkiego.
— Mój drogi! nie oszukujmy się wzajemnie.
— Czy mnie oszukujesz? — zawołał Andrzej patetycznie.
— Porzuć tę retorykę! — rzekła niecierpliwie pani Iza. — Mówmy poprostu. Romansujesz z tą małą?
— Właśnie dzisiaj zacząłem.