Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/16

Ta strona została przepisana.
—   10   —

mu zyskała na uniwersytecie przydomek »białego koguta«, miał bowiem bardzo jasne włosy i wąsy, ciekawie zespolone z energicznym profilem i nizkiem czołem, fałdującem się w podkowę. Andrzej podparł się również w boki i spoglądał na Dołęgę przez swe długie, czarne rzęsy. Wyglądali razem zabawnie.
— Mój Andrzeju! — rzekł wreszcie Dołęga — albo jesteśmy starymi kolegami i mówimy szczerze, albo politykujemy tak, jak okłamują się wzajemnie sportowi mężowie stanu, jak porozumiewają się pan Mędrkowski z panem Nieprzewąchalskim.
— Nieprzewąchalski? — czy to szlachta? — zapytał Andrzej, tak komicznie naśladując głos i ruch ojca swego, księcia Janusza, do którego był podobny, że Dołęga parsknął śmiechem i zmienił postawę.
— Nie można z tobą gadać poważnie.
— No, na polowaniu, pozwól, mój drogi mistrzu — ciągnął Zbarazki miękkim, śpiewnym głosem, biorąc znowu Dołęgę pod ramię i idąc z nim dalej — pozwól być trochę, że się tak wyrażę, lekkomyślnym. A zresztą niech mi wolno będzie zapytać, dlaczego się mnie czepiasz?
— Dlaczego? nie rozumiesz? — rzekł zatrzymując się Dołęga — bo, jeżeli myślisz o... smaku pani Hohensteg, to wszystko, co mi mówisz od miesiąca o innem głębszem uczuciu...
— Ach, to co innego — gdzież tam — przerwał Andrzej i zgasła mu wesołość w oczach.