Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/166

Ta strona została przepisana.
—   160   —

z powierzonymi mu ważnymi dokumentami, które tę misyę usprawiedliwiały, Helle przyjął go z dobroduszną uprzejmością. Po odłożeniu papierów na bok, rzekł:
— Przyznam się, że pragnąłem z panem pomówić jeszcze o czemś innem, i dlatego prosiłem waszego dyrektora, aby panu, a nie komu innemu, powierzył te akta. Chodzi mianowicie o szosy, któremi pan się zajmujesz. Jest to sprawa istotnie ważna. Znam też pański memoryał i projekt, oba są znakomicie ułożone
— Jednak pan prezes nie dowierzał tej sprawie wówczas, gdy rozmawiał o niej z Andrzejem Zbarazkim — rzekł Dołęga — więc sądziłem...
— Widzisz pan... wtedy nie mogliśmy się porozumieć: wpadliśmy w dyskusyę zasadniczą. Wogóle wyznać panu muszę, że... nie zupełnie wierzę w robotę tych panów. Szkoda, że pan sam nie udałeś się wtedy do mnie. My, technicy, inaczejbyśmy to między sobą rozwinęli.
Helle powtarzał często: »my technicy«, był to jedyny tytuł, którego lubił używać.
— Nie wiem — ciągnął dalej — co ci panowie z Petersburga przywiozą... gdyby jednak otrzymali koncesyę, służę moim udziałem pieniężnym.
— Spodziewam się tego i wówczas — rzekł Dołęga uradowany — znając pańską ofiarność i obywatelskie uczucia; dlatego sam namówiłem Andrzeja Zbarazkiego, aby się do pana udał.
— A czemuż pan sam nie przyszedłeś, panie