Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/167

Ta strona została przepisana.
—   161   —

Janie? Widzisz pan: dzisiaj w dwóch słowach dochodzimy do zgody. Wprawdzie przeczytałem pana operaty, których przed rozmową ze Zbarazkim jeszcze nie znałem.
— Pochlebia mi to i bardzo mnie cieszy — rzekł Dołęga. — Mając zapewnione pańskie poparcie, jesteśmy już dużo silniejsi. A jest to sprawa...
— Do sprawy już mnie pan piśmiennie przekonałeś — przerwał Helle — ale jeżelibyś pan chciał technicznie rozmówić się o tem, będę miał w przyszłym tygodniu u siebie dwóch inżynierów z Petersburga, z których jeden mógłby nawet wiele nam pomódz. Może pan pozwolisz do nas na obiad, a wtedy pogadamy fachowo.
— Niezmiernie żałuję, panie prezesie; zobowiązałem się pojutrze jechać do Waru, na roboty, które tam rozpocząłem.
— Do Waru? do Zbarazkich?... Może i Zbarazcy już wyjechali?
— Tak jest.
Ruchliwe muskuły twarzy Hellego ułożyły się w maskę zasępioną, czub nasunął się na czoło. Milczał przez chwilę, potem rzekł wolno, cicho, jakby do siebie.
— To szkoda. Mam do nich ważny interes.
Dołęga, wybornie usposobiony poprzedzającą rozmową, ofiarował natychmiast swoje usługi. Wtedy Helle wlepił w niego swe żółte oczy, dobrodusznie i smutnie migocące pośród żółciowych pęcherzy.