Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/168

Ta strona została przepisana.
—   162   —

— Ha, panie Janie, skoro się tak składają okoliczności, to i ja mogę mieć do pana prośbę. Ot, jak się to w życiu zdarza: dziś ty mnie, jutro ja ciebie potrzebuję... Miałem pana zawsze za wyjątkowo zacnego i poważnego człowieka, a jeżeli nie mam prawa do pana przyjaźni, to proszę w każdym razie liczyć na moją.
Przechylił się nerwowo na fotelu i wyciągnął kościstą rękę do Jana, który uścisnął ją z sympatyą, choć przeczuwał, że się posuwa do delikatnych i kłopotliwych wynurzeń.
— Skoro Andrzej Zbarazki jest pana przyjacielem... wszak tak?
Dołęga potwierdził.
— Skoro więc jesteście w przyjaźni, m usiał on tam zwierzać się panu z uczuć i zamiarów.
— Panie prezesie, nikt mnie nie upoważnił...
— Nie, nie, panie Janie, nie żądam wcale zdrady zaufania, owszem, proszę o dyskrecyę. Domyślasz się pan, że chodzi tu o moją córkę. Otóż — uprzejmości i zabiegi księcia Zbarazkiego każą mi przypuszczać, że jest moją córką zajęty. Ponieważ jednak książę Zbarazki dotychczas nie mówił nic w tym sensie ani ze mną, ani z moją żoną, — trzeba tę rzecz wyjaśnić — i tutaj liczę na pana.
— Podejmę się chętnie pańskich zleceń — odrzekł Jan, kręcąc się trochę na krześle — ale proszę o zlecenia zupełnie określone.
— Najzupełniej określone. Zanadto mnie pan znasz, aby sądzić, że pragnę tego związku dla ja-