Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/169

Ta strona została przepisana.
—   163   —

kiegoś zaszczytu. Nie w takich już czasach żyjemy. Gdybym chciał, tobym córkę, która po mnie dziedziczy cały majątek, wydał za jeszcze większego księcia, bo każda wielkość jest względna. Ale, z drugiej strony, nic nie mam przeciw Zbarazkiemu, skoro jest porządnym człowiekiem i podoba się moim kobietom. Tylko o moją córkę starać się trzeba jawnie, albo wcale się o nią nie starać.
Dobroduszność ustąpiła zupełnie z oczu i z postawy Hellego.
— Oględne jakieś zaloty, znikanie, ukazywanie się znowu — to sposoby dobre dla bab-kokietek, ale nie dla mężczyzny. Daje to powód do głupich komentarzy i do intryg.
— Cóż się takiego stało? — spytał zdziwiony Dołęga.
— Oto co się stało — rzekł Helle — dobywając bezimienny list z kieszeni i rzucając go gwałtownie na stół — moja żona znalazła dzisiaj ten gałgan, zaadresowany do mojej córki. Na szczęście nie doszło to do rąk Maryni. Przeczytaj pan.
Dołęga przeczytał i rzekł:
— Jakiś nikczemnik...
— To wiem, że nikczemnik i to mnie nie dziwi. W mojej pozycyi ma się wielu nieprzyjaciół i nieraz odbieram anonimy. Rzucam je do pieca. Ale ten dowodzi czego innego. Dowodzi, że już imię mojej córki dostało się na psie języki z powodu niewyraźnego zachowania się księcia Zbarazkiego... Czy nie mam racyi?