Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/170

Ta strona została przepisana.
—   164   —

— Ma pan słuszność — odpowiedział Dołęga po pewnem wahaniu.
— Chodzi więc o to, aby list ten pokazać Zbarazkiemu i zapytać, co o nim sądzi. Czy pan to zrobisz?
Dołęga spuścił oczy, załamał nerwowo ręce i milczał przez chwilę. Rzekł nareszcie:
— Panie prezesie! Usługa, o którą mnie pan prosi, jest pozornie mała i przynosi mi zaszczyt ze względu na zaufanie, jakie pan we mnie pokłada. Ale materya tak jest drażliwa, że może narazić na szwank moje stosunki ze Zbarazkimi, o które dbam nie tylko dla osobistych widoków.
— Dbasz pan o nich ze względu na swoje ogólniejsze zamiary? Wybornie. Z tych samych względów dbać pan mógłbyś i o mnie. A więc: donnant-donnant — masz pan mój współudział w sprawie szos, a mnie pan daj swoją pomoc tutaj. Zgoda?
— Ano — rzekł Jan — jedna i druga sprawa dobra... więc przyjmuję zamianę...
— Oto właśnie — zaśmiał się głośno Helle, wyciągając rękę do Jana — to jest realna podstawa! To po kupiecku, no i po przyjacielsku. A skorośmy już w porozumieniu... co pan sądzisz o młodym Zbarazkim? Czy to człowiek seryo?
— Człowiek bardzo zdolny.
— Nie to, ale czy liczyć na niego można?
— Ja mu ufam — odpowiedział Dołęga głosem nie dosyć stanowczym.