Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/172

Ta strona została przepisana.




XX.

Zezylia, słowiańska Venus, tęskna, przeciągała wieczorem w początku czerwca nad okolicą Waru. Szatę miała jasną, sfałdowaną z muślinowych chmurek, wiszących na bladem niebie o zachodzie i tylko kilka wstążek ognistych od strony słońca, które już znikło za górą zamkową. Płynęła ze spuszczoną głową, długie złote włosy ciągnąc od jasnego kraju widnokręgu w przestwór ciemniejący; i oczy jej były pełne tęsknego błękitu, a nad głową coraz to gęstsze zapalały się pyły iskierek. Trącała bzy rozkwitłe całym kobiercem pod stopy kochanej bogini — i w zdychała często od szczęścia wiosennego, od młodych pragnień, a kiedy westchnęła, bzy posyłały wonie i górne gałązki drzew gwarzyły:
— Zakochałaż się nasza Pani, zakochała!...
Minęła już ogród, ciągnie nad ciemną łąką i pod ciemniejszym jeszcze borem legła do snu długą mgławicą.
Po parku warskim, spływającym ogromną kaskadą zieleni od tarasu zamkowego do rzeki, zaczęły się mnożyć cienie. Świeciły tylko drogi wy-