Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/174

Ta strona została przepisana.
—   168   —

— Nie widzę, moje dziecko, ale pamiętam ten widok; jest bardzo piękny.
— Jaka noc, ciociu! — rzekła Halszka, wietrząc głośno bogate zapachy parku i łąk — takbym chciała z kimś pochodzić po parku dzisiaj...
Panna Ostykówna nie obraziła się bynajmniej, rozumiała bowiem, że w taką noc przywołuje się »kogoś« młodego, a jeżeli ten ktoś nie istnieje, jako osoba, ta musi dziewczyna kochać się choćby w urojonym bohaterze. Aby wpaść — w ton odpowiedny, Temira zaczęła wywoływać jedno ze swych romantycznych: wspomnień.
— Chodziłam tak niegdyś z twoim ojcem tutaj, kiedy był jeszcze w szkołach — i tak samo mi powiedział: »czy widzisz to morze tam?...« A kochał się podówczas w swojej kuzynce, Joannie, która już biedaczka nie żyje.
— Ciociu! i ja się kocham.
— Co ty mówisz, Halutko?!
Staruszka pochyliła się żywo ku dziewczynie, ruchem ciekawym i zadowolonym, wiedząc, że należy jej się to zwierzenie, jeszcze jedno, może tysiączne. Panna Temira, niegdyś bardzo piękna, włożyła strój zakonny po jakichś odwiecznych zawodach sercowych, których już nikt nie pamiętał, ale zawsze uczuciowa strona życia zajmowała ją gorąco, to też znała wszystkie historye miłości i miłostek cudzych od pół wieku, odczuwała je, była powiernicą i doradczynią paru pokoleń, zawsze po-