Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/182

Ta strona została przepisana.
—   176   —

stawił i nigdy z nią dotąd dwóch słów nie zamienił. Gdy teraz przypomniał się jej pamięci, odpowiedziała, przyglądając mu się zblizka:
— Zapewne wnuk pana Michała Dołęgi z Krosnowa?
— Tak jest, proszę pani.
— Wszyscy Dołęgowie mieli jasne włosy. Znałam niegdyś dobrze dziada pańskiego i jego stryjecznego brata, Ksawerego. Wszak był stryjecznym?
— Tak jest.
I opowiedziała parę zamierzchłych wspomnień, mało znaczących, ale które wywarły najkorzystniejsze wrażenie, zwłaszcza na księżną. Pierwszy raz rozmawiano w zamku o przodkach Jana, wobec patrzących ze ścian dynastów na Zbarażu i Warze, którzy słuchali tego spokojnie.
Halszka najgorzej przyjęła Dołęgę: siedziała nadąsana przy stole, patrząc tylko wtedy na niego, gdy on rozmawiał z innymi. Ale Jan czuł może przez skórę, że nadąsanie to nie jest groźne, a ogólna atmosfera przyjemna, wspaniałość i dobre wspomnienie tej sali, strojna uroczystość tej nielicznej zamkowej wieczerzy, usposobiła go dobrze; był nawet wesół, wynalazł parę nowin warszawskich, zastosowanych do gustu księżnej, perorował ciągle, będąc jedynym mężczyzną przy stole, bo stary Marsowicz, siedzący obok panny de Radenac, nie odezwał się ani razu.
W kwadrans po wieczerzy, pożegnał panie. Te-