Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/183

Ta strona została przepisana.
—   177   —

mira prosiła go, aby, skoro będzie wolniejszy, przeczytał coś dla niej.
— Jest to zwykła jałmużna dla moich starych oczu; wszyscy tu składają się na mnie. Mam nadzieję, że i pan mi nie odmówi?
Dołęga przyrzekł pośpiesznie. Gdy się żegnał, Halszka nagle rozweseliła swój surowy wyraz twarzy najpromienniejszym uśmiechem, roztulając usta, prawie jak do pocałunku. Jan zrozumiał mniej więcej:
— No, już dobrze, już się nie gniewam... te kwiaty — to odemnie. Dobranoc.
Po wyjściu Dołęgi księżna Hortensya rzekła do panny Ostykównej.
— Ce garçon est tout-á-fait bien tourné. Dans notre solitude c’est presque une ressource. Wy teraz pewno pójdziecie sobie na gawędkę, a ja do moich zajęć. Mam cztery listy na dzisiaj.
Nazajutrz Dołęga zjadłszy bardzo rano śniadanie, a obiad w polu, stał około szóstej po południu na nowo usypanej grobli. Z powodu upału włożył na głowę afrykański kapelusz, rodzaj lekkiego hełmu, który nadawał coś rycerskiego jego energicznej twarzy. Otoczony sztabem pomocników z łańcuchami, czerwonymi proporczykami i długiemi tykami, stał pochylony nad instrumentem mierniczym, gdy usłyszał za sobą galop konia, wstrząsający całą groblą. Odwrócił się i zobaczył, że Halszka, cała czarna, na czarnym koniu, patrząc groźnie z pod czarnego kapelusza, pędziła cwałem