Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/186

Ta strona została przepisana.
—   180   —

dychającej po dniu upalnym, był mocny, jak wino.
Gdy Dołęga objaśnił plan irrygacyi i stawów, Halszka uczyniła uwagę:
— Wcale przyjemne to pańskie zajęcie.
— Zwłaszcza na takich łąkach i z blizką perspektywą powrotu do Waru — odpowiedział Dołęga bez namysłu.
— To pan War lubi?... i nas?
— Nie może pani wątpić.
— A dlaczego pan nie przywitał się z nami zaraz po przyjeździe? Chodziłyśmy z ciocią po parku — trzeba było przyjść.
— Nie przyjechałem tu w gościnę, ale dla umówionych zajęć.
— E! niech pan da pokój! Dobrze mówi Andrzej, że moralista z pana. Nie można zawsze być doskonałym.
Jan zaśmiał się wesoło.
— Ma pani słuszność — jestem trochę pedantem i to mi nawet przeszkadza w życiu. Nietylko doskonałym, ale i nudnym być nie wolno.
— Pan mnie nigdy nie nudzi.
— Serdecznie mnie to cieszy.
— Będziemy masami gadali z sobą — chce pan?
— Bardzo, bardzo proszę.
— Więc do widzenia — za dwie godziny kolacya.
Jan poczuł tak silny pęd sympatyi do tej miłej pięknej, jedynej Halszki, że, nie myśląc wiele po-