Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/190

Ta strona została przepisana.
—   184   —

takiego tam jelenia dwudziestaka, lub kozła o odmiennych rogach. Był naprzemian znakomitym hodowcą i pogromcą zwierzyny.
— Dobry wieczór panu burgrabiemu.
— Witam pana łowczego dobrodzieja. Walenty! chodźno tutaj.
— A na co Walenty? — spytał Kordysz.
— No, buteleczkę jedną z zielonym lakiem?
— Kiedy już tak koniecznie...
Gdy zasiedli z kieliszkami naprzeciw siebie, odezwał się Kordysz:
— Cóż, panie Franciszku, nowe czasy?
— To jest, mówisz niby, panie Benedykcie, o tych wieściach.
— A o czemże by innem? Administrator czytał mi list samego księcia pana. Ho, ho! Co się tam gotuje! Najprzód, już nie tylko szosa ma iść przez trakt Warski aż do miasta, ale kolej przetnie nasze lasy przez Czarnogórę, Jeleni grunt, aż dojdzie do granicy naszej w Ważynie Wielkim. Gdzie dalej pójdzie — niewiadomo. To wszystko jest pewne, bo stoi w liście księcia pana. Ale znów u Dzierkowskich byłem wczoraj na obiedzie i tam mi powiadali, że ten graf Zeller, który tu przyjeżdża, może nam urządzić, co zechce: i serwituty zamienić, i chłopstwo poskromić. Bóg wie, czego się tam w okolicy nie spodziewają, może aż zanadto. Czy wiesz, panie burgrabio, że od czasu, jak nasz książę wyjechał, to tak ci po okolicy gazety zaczęli prenumerować, że u każdego dzierżawcy, u każdego