Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/206

Ta strona została przepisana.
—   200   —

wał się nieść rosnącym falom uczucia dla Halszki. Wykoleił się zupełnie, czuł się jednak młodym, silnym i ufnym w przyszłość.
Pewnego dnia zjawił się nagle Andrzej.
Pytali go wszyscy, gdzie tak długo przebywał. Miał parę polowań, potem interes do Wiednia. Dołęga rad był i nie rad z przyjazdu Andrzeja; musiał się wywiązać z danego Hellemu przyrzeczenia, a przerywało mu to nieprzyjemnie szereg dni jasnych, leniwych szczęściem i pogodą. Czekał dzień jeden, sądząc, że Andrzej rozpocznie sam zwierzenia o Maryni. Ale młody Zbarazki był roztargniony, nerwowy i niespokojny. Opowiadał o fatałaszkach, drwił z Halszki, że czyta jakieś nudziarstwa, zapewne z porady »mistrza Jana«; drwił z przygotowań na przyjęcie Zellera, mówiąc, że góra zamkowa jest przy nadziei, a on już widzi tę mysz, która się urodzi: będzie maleńka z bardzo długim ogonem i z przywiązaną na końcu figą. Był w podnieconym, a naprawdę — w kwaśnym humorze.
— Jesteś anormalny, coś ci jest? — zdecydował się wreszcie Dołęga na rozpoczęcie dość przykrej rozmowy.
— Przegrałem w Wiedniu dużo pieniędzy.
— I jesteś w kłopotach?
— Pożyczyłem i zapłaciłem. Ale wogóle nie wiedzie mi się w ostatnich czasach... Czyś ty nie głodny? bo ja, po tej postnej piątkowej wieczerzy, jestem głodny jak pies. I pić mi się chce. Chodźmy do mnie.