Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/218

Ta strona została przepisana.
—   212   —

mogli tak rozmawiać po naszemu. Później — znowu.
I pobiegła pędem po schodach na taras pierwszego piętra.
Przyjechali: Szafraniec, Zawiejski i Reckheim. Ten ostatni został zaproszony przez księcia Janusza w Petersburgu i nie omieszkał przyjąć zaproszenia. Wszyscy trzej przyjezdni udali się do przeznaczonych pokojów, aby się przebrać i ukazali się w salonach przed wieczerzą. Była tam już panna Temira Ostykówna, Halszka i Andrzej. Dołęga przyszedł także wcześniej, niż zwykle. Pierwszym rzutem oka objąwszy wielki salon, wyglądający już odmiennie z powodu kilku fraków, spostrzegł Reckheima, o którego przyjeździe nietylko nie wiedział, ale zapomniał nawpół o tym ceremonialnym cudzoziemcu; myślał, że gdzieś przepadł, a raczej, że siedzi w swej ambasadzie w Petersburgu. Obecność jego w Warze wydała się naraz Janowi czemś niesmacznem i szyderczem.
Szafraniec i Reckheim przywitał Dołęgę grzecznie, ale zimno. Hektor zaś rzucił się w jego objęcia z okazałością niemal protekcyonalną.
Dołęga zmierzył od stóp do głów kolegę, jego frak wymuskany, aksamitny kołnierz, złote guziki u kamizelki; poczem zapytał:
— No, wyglądasz tryumfalnie — jakie wieści przywozisz?
Zawiejski spojrzał na Szafrańca, następnie obaj razem spojrzeli na Dołęgę, wreszcie znowu na sie-