Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/22

Ta strona została przepisana.
—   16   —

stojącą nizko postać woźnicy, pewno w sankach. Ale Dołęga domyślił się, a wkrótce i stwierdził, że panie z Waru przyjeżdżają na śniadanie.
— Jakto?! powozi Halszka? tą parą piekielnych ogierów po ślizkiej drodze?! a to kozak dziewczyna! Księżniczka Halszka Zbarazka, siostra Andrzeja, powoziła rzeczywiście, stojąc na przodzie prostych bosych sań, w długiem męskiem futrze, w furmańskich rękawicach, w barankowej czapeczce, bez woalki.
Kładła się trochę na lejcach, ciągniętych przez dwa potężne wiedeńskie kłusaki, czarne jej oczy groźnie patrzyły z zarumienionej twarzy dziecka, a usta odęte udawały przesadną tęgość
Rozpędzone sanie miały się właśnie minąć z cygańską budą. Pani Hohensteg, siedząca za Halszką, wychyliła się niespokojnie, furman wypędzony widocznie z kozła i przyczepiony z tyłu do sań, powstał, jakby chciał ująć lejce na wszelki wypadek, — cygańska bryka zajmowała bowiem środek drogi. Ale już dzielny woźniczka przesunął rozpędem sanie po wązkim i pochyłym boku drogi, między rowem a bryką, rzuciwszy tylko silnym głosem, dźwięczącym jak piorun, zagrany na flecie:
— Na bok, psiaa... krew!
Należało teraz zawrócić na linię leśną i jechać po niej stępa, bo była wązka i nierówna. Halszka przechyliła się całą siłą w tył, wstrzymała konie i wjechała na linię.
Mijała Dołęgę i uśmiechnęła się, odpowiadając