świeckiej otwartej karocy na stojących resorach, woźnica i lokaj w wielkiej herbowej liberyi i znikające prawie w tym ogromnym aparacie dwie figury główne. Następnie wjechała bardzo podobna landara Zawiejskiego, trochę jednak wyglądająca na późniejszą kopię; dalej jeszcze dwa powozy ze służbą.
Zeller wysiadł pierwszy, zdjął czapkę, a zebrawszy ją z płaszczem w lewą rękę ruchem jakimś wojskowym, chociaż był po cywilnemu, zdjął rękawiczkę z prawej, uścisnął dłoń księcia Janusza i rzekł głosem głębokim, po francusku:
— Jestem doprawdy szczęśliwy, że udało mi się urzeczywistnić moje gorące pragnienie. Otóż wchodzę pod dach kochanego księcia, a jaki dach! — rzadkość prawdziwa!
— Jest to radość i zaszczyt dla mnie, — odpowiedział książę Janusz, chwiejąc poważnie siwymi kosmykami włosów około łysiny, i podnosząc naprzemian oczy na dużo wyższego Zellera.
Zbązki ucałował Janusza w milczeniu. Siwe jego oczy zdawały się pełne jakiejś hamowanej wymowy, ale powiedział tylko pół zdania:
— Do starych gniazd... — i pokiwał głową.
— Zlatują się orły, — dokończył Zawiejski, który już zdążył wysiąść i przychodził witać się ze Zbarazkim.
— Prawie — dodał hrabia Zbązki z zagadkowym uśmiechem.
Hrabia Zeller witał się z resztą mężczyzn.
Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/224
Ta strona została przepisana.
— 218 —