Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/230

Ta strona została przepisana.
—   224   —

na których pękały, zakwitały i nikły snopy sztucznych meteorów. Nerwowa tęsknota, właściwa iluminacyom, wspaniały dobrobyt zamkowej wieczerzy, zapachy nocy letniej — złożyły się na ucztę dla serc i umysłów.
Romantyczni i młodzi zaraz rozsypali się po parku. Na tarasie została starszyzna: księstwo Zbarazcy, pani Kostkowa, Gniński, Zeller, Zbązki; Norbert Zawiejski dla zaszczytu poufnej rozmowy, Kersten dla przyzwoitości i Włosek przez ciekawość.
Tylko stary Szydłowski, który nienawidził iluminacyi, »bo to z tego i swąd, i pożar być może«. poszedł z cygarem do biblioteki czytać gazety.
Po parku zaczęły błądzić postacie zmienne stosowne do oświetleń; to jasne kobiecemi sukniami w cieniach, to czarne, jak szatany we frakach, na tle łuny, bijącej od rzeki. Grupowały się zrazu gęściej, potem po trzy i po dwie rozchodziły się w różnych kierunkach.