Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/235

Ta strona została przepisana.
—   229   —

— Żeby nie było jeszcze głośniej — odrzekł Dołęga.
— Wygląda pan jak półtora nieszczęścia.
— Dość mam jednego, swojego... chyba, że pani chce mi dodać połowę.
— E! niech pan nie nudzi.
I przeszła do śmiejących się.
W innej, cienistej części parku toczyła się dużo bardziej znacząca rozmowa pani Hohensteg z Andrzejem. Oddalili się natychmiast od reszty towarzystwa. Tylko pani Iza, wyglądająca dziś wspaniale w niebieskiej wygorsowanej sukni, pachnąca, jak kwiat jakiś indyjski, nie spodziewała się natrafić na dziwny humor Andrzeja, tem bardziej, że przez cały dzień był uprzejmy i wydawał się wesołym. Skoro tylko oddalili się i zasłonili dostatecznie, pani Iza ujęła Andrzeja za rękę i nachyliła ku niemu głowę; była tak wysoka, że włosy jej sięgały twarzy Zbarazkiego. Ale Andrzej postępował sztywno, zamyślony.
— Co ci jest? czy oczadziałeś od iluminacyi? — pytała pani Hohensteg wesoło i zalotnie.
Andrzej, zamiast odpowiedzi, zaczął śpiewnym swym głosem deklamować »Tannhausera« Heinego:

Frau Venus, meine schöne Frau,
Von süssem Wein und Kussen
Ist meine Seele worden krank —
Ich schmachte nach Bitternissen...