Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/238

Ta strona została przepisana.
—   232   —

wrażliwy i subtelny, żeby cię życie tak marne, tak szanownie podłe mogło zadowolnić. I byłbyś chyba szaleńcem, gdybyś to zrobił, nie mówiąc już o mnie... Czy ci potrzeba tak bardzo pieniędzy? czy ci nie dobrze, nie miękko, nie szeroko w twoim własnym świecie?
To mówiąc, położyła mu swe nagie ramiona około szyi i wpatrywała się w niego błyszczącemi oczyma.
— Wiem, przyszła fantazya memu kapryśnemu panu spróbować swego uroku na mieszczańskiej dziewczynie... wiem i przebaczam ci — już przebaczyłam — więc i ty mi przebacz i nie mścij się na mnie.
— Co ci mam przebaczyć, Izo?
— Że napisałam ten list. Bo ja go napisałam, a skoro doszedł do ciebie, wiedziałeś odrazu, że to ja. Ale zrozumiej — że...
Andrzej ujął mocno obie ręce Izy za kostki, poniżej dłoni i, odepchnąwszy ją na krok od siebie, mówił, trzymając ciągle jej ręce:
— Przyznajesz się do tego?!... więc któż ty jesteś?
— Nazwij mnie jak chcesz... powtórz, coś już powiedział, że to świństwo, ale zrozumiej, że dla ciebie to uczyniłam. Ja sobie nie dam wydrzeć ciebie, mój jedyny... Ja nie kochałam tak nigdy duszą i ciałem, jak ciebie kocham...
Śledziła wyraz oczu Andrzeja, wychylona ku niemu, z rękoma zatrzymanemi w kleszczach jego dłoni, ale podana cała naprzód, dysząca rozkoszą.