Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/245

Ta strona została przepisana.
—   239   —

pierami spis dzieł, wybranych przez siebie do czytania dla Halszki — i gorzko uśmiechnął się:
— Bardzo ona dba o to... to było dobre tylko na czasy nudy.
Wtem z oddalenia doszedł go radosny, przenikliwy krzyk kobiecy.
— Czy to jej głos? Okna pokoju Dołęgi wychodziły na park i były obecnie otwarte, ale zasłonięte od słońca, które zaczynało już w nie zaglądać. Podniósł roletę i zobaczył, — w oddaleniu jakich stu kroków, partyę tennis’a.
Halszka z Reckheimem grała przeciw Andrzejowi z Koryatowiczem. Pani Hohensteg i kilka pań, pod osłoną drzew, przyglądały się partyi.
Reckheim musiał być silnym szermierzem, bo trzymał pole przeciwko Andrzejowi, znanemu z dobrej swej gry; Halszka i Koryatowicz walczyli jako siły drugorzędne. Gracze bez surdutów, w kolorowych koszulach i jasnych spodniach, Halszka w różowej bluzce i krótkiej sukiennej spódniczce, — stali naprzeciw siebie, mierząc się uważnie wzrokiem. Halszka zaczynała grę i, choć dość silnie puściła piłkę pod same nogi Andrzeja, ten ją odbił z wielką łatwością, zgrabnym obrotem rakiety i puścił ponad samą siatką, między stanowiska przeciwników. Halszka podbiegła, ale zapóźno, więc zawołała głosem prawie rozpaczliwym:
— Panie Reckheim, panie Reckheim! Dla pana piłka!