wet na śniadaniu, Dołęga miał powód przywitać się z nim i zapytać o zdrowie. Nasłuchawszy się dosyć o trudnym przystępie do tego pana, zbliżył się z wielkiem uszanowaniem, chcąc go dobrze usposobić. Po uprzejmem zapytaniu Dołęgi, Zbązki zatrzymał się, a mierząc go wzrokiem, niby zbudzonym ze snu, rzekł, nie podając mu ręki:
— Dzień dobry, młodzieńcze... kto jesteś? — Miałem już zaszczyt wczoraj i dawniej...
— Tak, tak — rzekł Zbązki, przecierając czoło — przypominam sobie.. pan Dołęga... szosy...
— Istotnie, panie hrabio, jestem autorem projektu, który pan raczył popierać w Petersburgu. Czekam tutaj na wezwanie, gdyż będą prawdopodobnie narady w tym przedmiocie, a wtedy panowie zechcą zapewne mieć szczegółowe informacye, któremi służę.
Pan Karol długo milczał, potem chrząknął parę razy, jakby namyślając się, ilu słowami obdarzyć zuchwałego młodzieńca, nareszcie odezwał się:
— Szosy — to szczegół.
— Szczegół?... zapewne. Nie przesądzam o wynikach pracy szanownych panów w Petersburgu, owszem, pokładam w niej wielkie nadzieje. Ale zrozumie pan hrabia, że pragnę przedewszystkiem dowiedzieć się czegoś o moim własnym projekcie, który poddałem pod rozwagę doświadczeńszych. Śmiem zatem prosić o najkrótsze choćby objaśnienie, jak stoi ta sprawa obecnie?
Tym razem Zbązki nie ze zdziwieniem spojrzał
Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/249
Ta strona została przepisana.
— 243 —